Krótkie podsumowanie. Zwiedzanie ciekawe, ale raczej przez fakt, że jesteśmy osobami myślącymi i sami pewne rzeczy potrafiliśmy dostrzec, a nie dlatego, że to czy owo powiedziały osoby oprowadzające. Byliśmy z Finkim w przedostatniej grupie, panie były już pewnie zmęczone itp. itd. Zero akcentów szczecińskich (nie licząc dwóch wystaw, które można podziwiać niezależnie od dzisiejszego dnia otwartego). Nikt nie wpadł na to, by pokazać choćby tak popularną rzecz jak publikacje Wehrmanna. Pamiątkowe księgi upamiętniające Słowackiego czy innego Kraszewskiego były średnio interesujące. Sprawozdanie, które można dziś przeczytać w sieci, a jutro trafi do prasy, nie oddaje tego, co widziała każda grupa.
Potem były miejsca dostępne na co dzień, np. czytelnia biznesowa, oddział muzyczno-fonograficzny, wideoteka, czytelnia sztuki oraz oddział studiów buddyjskich i kultur Dalekiego Wschodu. Tu uwagę zwiedzających przykuły zbiory przechowywane w charakterystycznych żółtych chustach.
Nie byliśmy ani w czytelni biznesowej, ani w oddziale studiów buddyjskich i kultur Dalekiego Wschodu.
Największe zainteresowanie zwiedzających wzbudziła wizyta w oddziale konserwacji. Pracownicy na naszych oczach ręcznie podklejali rozdarcia i ubytki w starych woluminach i kąpali zabytkowe druki w specjalnych roztworach - dzięki tym zabiegom konserwacyjnym stary papier robił się mocniejszy.
Oczywiście, wszystko na naszych oczach
.
Naiwnie z Finkim oczekiwaliśmy zobaczenia od kuchni czytelni pomorzoznawczej. Nie udało się.
Może sprawniej wszystko odbędzie się za sto lat.
(Cytaty pochodzą z GW)